Po leniwym weekendzie z wujkiem Stefanem i Lisą nadszedł czas aby wrócić do szkoły.
Spakowałam pośpiesznie torbę i ogarnęłam się bo była już 7.40. Nie miałam zamiaru spóźnić się na lekcję angielskiego. W moim przypadku byłoby to jak samobójstwo, " jeszcze masz czelność się spóźniać na moją lekcję?! " wyobrażałam sobie jej słowa którymi próbuje mnie ośmieszyć. O dziwo udaje jej się i znowu nikt się do mnie nie odzywa.
Otrząśnij się!
Wyszłam z domu i pobiegłam do szkoły. Zdyszana i cała czerwona stałam na korytarzu. Było jeszcze około dziesięć minut do rozpoczęcia zajęć. I tak wolałam być wcześniej i mieć pewność mojej punktualności. Idąc po schodach wszyscy się na mnie gapili. Kilka dziewczyn stojących przy kaloryferze uciekło na mój widok. Dopiero po chwili zorientowała się co jest grane. Mój najgorszy koszmar w życiu.
Cała szkoła była obklejona papierami, każda ściana, kilka wydruków było nawet na suficie. I to nie byle jakich wydruków. To były moje akta. Każde przewiniecie, picie, pyskowanie, ucieczki, w s z y s t k o...
Kręciło mi się w głowie. Czytali to uczniowie, nauczyciele nawet woźne. Oddech mi się spłycił i czułam jak brakuje mi tlenu. Chciałam uciec jak najdalej jednak nie mogłam oderwać ani jednej nogi od ziemi. Jakiś chłopak mnie szturchnął a ja upadłam na ziemię.
Zimna posadzka była chyba jedynym miejscem bez tych głupich kartek. Wstałam i zaczęłam biec. Kilka osób się śmiało ze mnie, słyszałam jak mówią coś o tym, że jestem oszustką i chyba ćpunką... Nie wiem już co się działo, po prostu biegłam przed siebie. Najkrótszą drogą do głównego wyjścia.
- Ali! - Zawołał czyjś głos za mną. Odwróciłam się gwałtownie jakbym miała ostatnią szansę na przeżycie.
Dalej stała Lisa, trzymała akta w prawej dłoni i patrzyła na mnie załzawionymi oczami. Tak jakby chciała powiedzieć " tak mi przykro, proszę nie idź ". Ale ja nie mogłam zostać.
Biegłam dalej.
- Ali!... Ali! - okrzyk robił się coraz cichszy.
Na dworze padało, ale nie wróciłam się po płaszcz do szatni. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam.
- Co jest? - ktoś złapał mnie za rękę. Mike. Patrzył mi prosto w oczy.
- Mike, puść mnie. - otworzył usta żeby coś powiedzieć ale mu nie pozwoliłam. - proszę.
Zastanawiał się przez chwilę, jednak mnie puścił, a ja zniknęłam mu z oczu.
Pobiegłam do domu. Nikogo nie było, wujek pewnie był w pracy.
Oparłam się o ścianę i zsunęłam po niej na sosnową podłogę. Łzy leciały mi jak jeszcze nigdy. Skuliłam nogi o które obijała się moja trzęsąca się broda.
Na czworaka doczołgałam się do kuchni.
Alpel
Małe pudełeczko leków o tej nazwie wypadło z szafki.
Otworzyłam opakowanie i zaczęłam przez mokre oczy czytać ulotkę.
Lek o silnym nasennym działaniu
Wydawany tylko na receptę. Dawkowanie 1 tabletka na noc.
Ostrzeżenie: W razie przedawkowania potrzebna natychmiastowa pomoc lekarza. W przeciwnym razie mogą nastąpić poważne powikłania a nawet śmierć.
Nalałam sobie wody do kubka Stefana w którym chyba rano pił kawę.
Czyli tak to ma się skończyć?
Włożyłam pierwszą tabletkę do ust i popiłam wodą. Miała gorzki smak i prawie stanęła mi w gardle.
Druga, trzecia, czwarta. Przy piątej zrobiło mi się nie dobrze słabo.
Szusta, siódma, ósma, dziewiąta...
Miałam czarno przed oczami.
- Mówiłam żebyś tego nie robiła - usłyszałam głos. - On chce żebyś się złamała. Nie możesz się poddać bez walki!
- Bez walki? Ja całe życie walczę. Mam dość! - biała przestrzeń niosła mój głos niczym echo.
mam dość, mam dość, mam dość, mam dość...
- Masz w tej chwili podnieść tyłek i działać - krzyczała ta sama osoba.
- Nie mam już siły, przepraszam - mówiłam. - błagam wybacz mi, błagam!
Wołałam ale nikt nie odpowiadał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz