Siedzę w tej pustej, białej przestrzeni, całkiem sama. Tak wygląda niebo? Wyobrażałam je sobie całkiem inaczej, zastępy śpiewających aniołów, złote bramy, powszechny dostatek. A może to czyściec, albo piekło. Skazana zostałam na lata samotności w tym czymś... Nie. Na pewno nie.
Widzę zielone drzwi. Wstałam i podeszłam do nich. Czy teraz się otworzą? I co za nimi jest?
Sięgam ręką i dotykam złotej klamki.
Wszystko zrobiło się czarne.
Słyszę tylko jakieś szepty. Nic nie widzę, nie wiem już gdzie jestem. Tak, ktoś do mnie mówi. Jedna osoba, głos robił się coraz bardziej wyraźny. Tylko co mi mówi?
" A...", " Al..s... ",
" Ali! " Ktoś mówi moje imię. Kto? Ktoś zza światów? Ktoś w domu? Może tylko mi się wydaje. W sumie to może być działanie uboczne tamtych tabletek.
- Ali! - słyszę tym razem bardzo wyraźnie. - Ali obudź się! - to znaczy, że jeszcze nie umarłam.
Szkoda mi osoby która mnie teraz widzi.
Ale przecież wszyscy na pewno się szybko otrząsną. Jestem nikim, teraz nawet moja przyszłość w tym miejscu została zrujnowana. Nie miałam już po co i dla kogo żyć.
- Alison... nie zostawiaj mnie...
Staram się rozpoznać głos. Do kogo należy ten żałosny głos pełen rozpaczy z mojej następującej śmierci? Lisa?
Niemożliwe, nie opuściłaby zajęć, żeby mnie szukać, nawet jeśli poznała moja złą stronę.
LISA!
Boże, a co ona sobie pomyśli jak się dowie, że popełniłam samobójstwo jak jej tata? Ona się jeszcze załamie. Załamie i to przeze mnie!
Nie mogę dopuścić żeby cierpiała z mojego powodu. Tylko co ja teraz mogę zrobić? Słodki boże...
Myśli kłębiły się w mojej głowie jak puszczone w pralce na najwyższe obroty. Teraz to chciałabym się zabić za moją głupotę.
Jak mogłam to zrobić? Mojej najlepszej i jedynej przyjaciółce?
Po policzkach chyba spływały mi łzy.
Jak to możliwe żebym czuła łzy? Nagle fala wody zalała całe moje ciało a gdzieś obok mnie szumiał odkręcony prysznic.
- Nie pozwolę ci żeby to się tak skończyło! - woda wlewała mi się do gardła.
Otworzyłam oczy. Nie zobaczyłam za dużo bo zaraz je zamknęłam.
- Dobrze. Jeszcze raz. - powtarzał mój wybawca.
Ponownie poczułam strumień płynu w moim żołądku.
Zdecydowanie nie umarłam. Oddychałam, czyjaś mocna głoś trzymała mnie w tali i za kark.
Leżałam w mojej wannie, eteryczny olejek unosił się w całym pomieszczeniu.
Brzuch i głowa bolały mnie jak po największym kacu na świecie. Chemia wyżerała mnie od środka.
Teraz dostałam w twarz.
- Otwórz oczy Ali. - chciałam posłuchać polecenia ale moje ciało na to nie pozwoliło.
Dostałam drugi raz.
- Musisz ze mną współpracować.
Z trudem uniosłam powieki na góra cztery milimetry i automatycznie zaraz je opuściłam. Jednak chciałam wiedzieć kto mnie uratował od własnej głupoty. Komu zależy na mnie tak bardzo, że nie pozwolił mi otworzyć tamtych drzwi.
Zebrałam wszystkie siły jakie pozostały w moim wyprutym od leku ciele.
Na trzy. Raz, dwa... trzy.
Otworzyłam je ostatni raz. Nade mną siedział pochylony Mike. Miał całe czerwone oczy i był blady jak płytki w łazience.
Wydawałoby się że się uśmiechnął ale nie wiem tego na sto procent. Straciłam przytomność
Siedziałam w szpitalnym pokoju. Pomalowany na niebiesko sufit gdzie nie gdzie był poklejony gumami do żucia. Na stoliku obok stało pięć wazonów z kwiatami i jeszcze jeden na podłodze. Było tam tylko jedno łóżko, jedna miała lampka. Po drugiej stronie zauważyłam stojak z podłączoną do mnie kroplówką.
Przeczesałam dłonią włosy, które na pewno nie były ostatniej czystości.
W tym momencie drzwi do pomieszczenia się otworzyły a w nich stanął wujek Stefan a za nim jakiś lekarz. Wuj uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
- Panno Honaker, muszę przyznać niezłe z pani ziółko. - powiedział niski, łyski mężczyzna wyjmując kartę zdrowia. - O mały włos i nie mielibyśmy szans na ratunek pani.
- Wiem, że źle zrobiłam. Przepraszam . - powiedziałam łapiąc się za kostki.
- Nic się nie stało skarbie. - powiedział Stefan całując mnie w czoło. - Najważniejsze, że się udało.
- Jest pan jej prawnym opiekunem więc do pana należy decyzja czy mamy umówić dla pańskiej podopiecznej wizytę u psychologa.
- Myślę, że to się więcej nie powtórzy i nie będzie takiej potrzeby. - odpowiedział i puścił do mnie oko.
- W takim razie zostało nam podpisać jeszcze kilka dokumentów i może pani wró... - drzwi ponownie się otworzyły tylko z większym pędem.
Do środka jak burza wparowali Lisa, Ella i Louis.
- Ali! - rzucili mi się na szyję.
Doktor i wujek wyszli i zostawili nas abyśmy mogli wspólnie mnie spakować i odwieść do domu, całą i zdrową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz