sobota, 31 stycznia 2015

XVI

Zarzuciłam torbę na ramię zaciskając mocno dłonie na pasku. Musiałam zdążyć z nim porozmawiać. Biegnąc po betonowych schodach układałam w głowie plan tego co mam mu powiedzieć. " Cześć, dlaczego nie chodzisz do szkoły?... i dzięki że mi pomogłeś", " Powinnam ci podziękować ", " czy to przeze mnie opuszczasz lekcje? nie chciałam aż tak cię wystraszyć". W sumie wszystko było denne. Nie było odpowiednich słów żeby powiedzieć to co czułam popychając ciężkie, frontowe drzwi. Stał. Stał na tym deszczu całkiem sam. Widziałam jego umięśnione plecy spod białej, mokrej podkoszulki.
- Mike! - z moich ust wydobył się niezwykle piskliwy okrzyk.
Chłopak automatycznie się odwrócił. Serce zabiło mi mocniej, patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi oczami.
Nie ruszył się z miejsca więc ja to zrobiłam. Poczułam jak krople deszczu dotykają mojej skóry i jak kapie mi woda z końcówek włosów.
Mike ciężko przełknął ślinę, chyba był zdenerwowany choć starał się tego nie okazywać.
Otworzyłam usta ale o dziwo nie wydobyło się z nich nic co mogłoby przypominać słowa. Dlaczego tak ciężko było mi się odezwać skoro marzyłam o tym od tygodnia?
- Mike! Idziesz?! - z oddali usłyszeliśmy głos jednego z jego kolegów.
Zaczęłam jeszcze mocniej oddychać.
Mike odwrócił się i powolnym krokiem ruszył w ich stronę zostawiając mnie samą na środku placu szkoły.
Patrzyłam jak odchodzi, po policzku spłynęły mi dwie łzy, ale nie było widać ich w deszczu.
- Dziękuję... - wydusiłam powstrzymując gulę w gardle która rosła z jego każdym krokiem.
Zatrzymał się i spojrzał ponownie w moim kierunku. Podszedł bliżej, tym razem wystarczająco żebym czuła jego oddech na sobie.
- I... Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć. Nie chciałam nikogo wystraszyć, ja po prostu... Sama nie wiem, tak mi przykro. - nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy gdy to mówiłam. Ale wyobrażałam sobie jego wymowną minę, taką jaką widziałam na jego twarzy gdy po raz pierwszy zobaczył mnie w swojej klasie.
- Nigdy więcej tego nie rób. - powiedział całkiem opanowany - Nie wyobrażasz sobie jak bardzo źle wtedy wyglądałaś, leciałaś mi przez palce. Byłem pewien że zaraz się rozpłyniesz a ja nie będę mógł nic na to poradzić. - przygryzł wargę jakby wspominał najstraszniejszy w swoim życiu koszmar.
Zrobiło mi się słabo.
- No idziesz? - zawołał ponownie chłopak stojący po drugiej stronie ulicy.
Mike pobiegł w jego kierunku lecz jeszcze na chwilę się odwrócił.
- Wiesz byłoby mi przykro gdyby to się inaczej skończyło. Nie miałbym kogo denerwować jedzeniem kanapek - uśmiechnął się promiennie, tak, że aż zmiękły mi nogi.
- Nie zapomnij o batoniku dla mnie! - krzyknęłam odwzajemniając uśmiech.
- Zapomnieć o batoniku dla ciebie? - zapytał z przekąsem. - nigdy - puścił mi oczko i za chwilę zniknął z kolegą w parku.

- Ali czy ty oszalałaś? chcesz być chora? - usłyszałam głos stojącego za mną Nicka.
- Nie - odpowiedziałam podążając oczyma drogą na boisko.
Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Wszystkie moje obawy co do tego że Mike mnie znienawidził zniknęły. Miałam wrażenie że mogłabym unieść się wysoko do góry na uczuciu jakie mi teraz towarzyszyło. W oczach nadal miałam łzy, tym razem szczęścia. W głowie po raz setny odtwarzałam sceny z przed chwili.
- Głuptasie, chodź. - Nick podał mi swoja dłoń wyrywając mnie zamyśleń. - odprowadzę cię do domu bo w takim stanie nie ma sensu żebyś wracała na biologię.

Tego dnia nie mogłam się skupić. Cały czas przed oczami miałam ostatnie dni i tyle pytań na które nie znałam odpowiedzi. Wujek Stefan wrócił wyjątkowo wcześnie gdyż stwierdził, że musi naprawić sprzęt anty włamaniowy.
Za dwie może trzy godziny wrócił z garażu cały brudny. Zauważyłam go idąc po coś do jedzenia do kuchni.
- Jadłaś coś dzisiaj?
- Nie, właśnie szłam zrobić sobie płatki z mlekiem, też chcesz?
- Mam lepszy plan, Moglibyśmy wybrać się razem na obiad do miasta. Skoro i tak zwolniłaś się z ostatnich godzin to  nie musimy się bać nie przyjemnego spotkania z którąś z pani pedagog.
Kolejny bonus dnia. Było oczywiste że się zgodzę. Od zawsze lubiłam wyjścia z rodzicami na obiad, kiedy się rozwiedli przestaliśmy jadać w mieście i spędzać jak kolwiek czas razem. Wyjątkowym dniem były tylko niedziele kiedy szliśmy do państwa Brownów na podwieczorek. Państwo Brown byli naszymi sąsiadami. I to nie byle jakimi, to tacy ludzie którzy nawet kotu dają posiłki na porcelanowych talerzykach.

Pomysł wujka spodobał mi się jednak o wiele bardziej. Wspólnymi siłami zadecydowaliśmy że najlepszym wyjściem jest pojechanie na pizzę.
Nigdy w życiu nie jadłam czegoś tak dobrego! Danie było wyśmienite, o ile tak można określić smak ciasta z serem.
- Muszę się ciebie o coś spytać. - stwierdził po pewnym czasie Stefan - Widzisz na wzgląd tego co się stało, może wolisz wrócić do domu? Oczywiście nie wyganiam cię ani nic tylko pomyślałem że może będzie ci lżej jednak w swoim otoczeniu.
Zamrugałam kilka razy ze zdziwienia.
- Nie chcę wracać. Nigdzie indziej nie czułam się taka szczęśliwa jak tutaj. Nie wyobrażam sobie nawet że mogłoby być lepiej wuju. - na jego twarzy widniało zadowolenie. Szturchnął mnie pobłażliwie w żebra. Do późnego popołudnia siedzieliśmy i gadaliśmy pijąc colę. Nie zważając na ulewę za oknem, depresje innych ludzi. Było super i już wiem że nigdy nie zmarnuje mojego nowego życia.

piątek, 23 stycznia 2015

XV

Ostatnie dni w szkole dłużyły mi się niemiłosiernie. Nauczyciele zapowiadali co chwilę nowe kartkówki i sprawdziany, szykowałam się do olimpiady z fizyki i do tego gromiące spojrzenia wszystkich uczniów i pedagogów. Bądź co bądź moje akta przeczytali wszyscy. Wujek Stefan trochę załagodził sytuacje mówiąc że to podróbki i dając swoją własną wersję moich dokumentów. Ostatecznie sprawa przycichła ale pozostał niesmak. Oczywiście tajemnicą także zostało wydarzenie z przed tygodnia, innymi słowami moja nie udana próba samobójstwa. Wiedziała o nim tylko moja klasa gdyż jak to bywa w życiu plotki szybko się rozeszły, jednak nie aż tak aby objąć większy teren.
Lisa nie odstępowała mnie na krok. Spałyśmy u siebie nawzajem co drugi dzień, musiałam opowiedzieć jej cały przebieg wydarzeń z mojego życiorysu. Inaczej nigdy nie dałaby mi spokoju. Nick też interesował się mną bardziej niż do tej pory. Siedziałam z nim na prawie wszystkich zajęciach i codziennie odprowadzał mnie do domu upewniając się przy tym czy nie mam zamiaru zrobić czegoś głupiego.
Długo myślałam o tym co się stało. Wiedziałam, że to było złe ale nie mogłam zdecydować co bym teraz zrobiła gdybym miała możliwość zadecydowania o tym czy przeżyję.
Nie spałam w nocy analizując dokładnie każda sekundę mojego życia, stosunki z rodzicami, chłopakami. Może to ze mną jest coś nie tak? Może to wcale nie los sobie ze mnie zakpił tylko ja niszczę sobie samopoczucie.
A co do mojego przeżycia... Mike nie chodził do szkoły. Co więcej nikt nie miał z nim kontaktu. Z tego co powiedział mi lekarz jeszcze gdy byłam w szpitalu wywnioskowałam, że Mike zadzwonił na pogotowie, poczekał aż znajdę się w rękach specjalistów i uciekł. Zdążył jedynie powiedzieć jednemu z członków ekipy ratunkowej jaki lek wzięłam i że udało mi się przebudzić.
O nim myślałam jeszcze bardziej i dłużej niż o sobie.
Uratował mi życie.
Poszedł za mną tamtego dnia i nie pozwolił mi odejść. Nie mogłam zrozumieć dlaczego to zrobił. Najpierw mnie nie lubił, potem nagle było w porządku...
Miałam przed oczami jego obraz kiedy nachylał się nade mną z załzawionymi oczami. Tak jakby rzeczywiście się bał. Mike się bał. Bał się o mnie. Ta myśl nawet nie mogła przejść mi przez usta.
Ale teraz go nie było. Dziwne uczucie kiedy siedzę na lekcji a nikt nie podważa mojego zdania i nie przerywa mi w pół. Nie ma kogoś kto jadłby przy mnie swoje pyszne kanapki i kogoś kto by mnie uratował ponownie.

Siedziałam na matematyce w czwartkowe popołudnie. Zadania nudziły mnie bardziej niż zwykle choć lubiłam przedmioty ścisłe. Li pilnie robiła notatki i słuchała pana Browna. Ja natomiast obserwowałam spadające krople deszczu za oknem. Zaczęłam już podejrzewać, że cała zima będzie wyglądać tak jak teraz - mokro. Drzewa kołysały się na wietrze, wysoka sosna po drugiej stronie ulicy uginała się pod swoim ciężarem. Kilka osób siedziało na ławkach przed szkołą. " Ciekawe jaka jest teraz pogoda u mamy " pomyślałam wyobrażając sobie zaśnieżone dachy domów i ludzi ubranych w puchowe kurtki i ocieplane kozaki.
Zza moich zamyśleń wyrwała mnie grupka chłopaków przechodzących przez pasy. Zauważyłam pomiędzy nimi wysportowaną sylwetkę Mika. Chyba wyszedł z domu tak jak stał bez porządnego ubrania. Przypominał teraz zmokniętego psa. Jego ciemne włosy spadały mu na oczy. Dziwiłam się że wgl coś widzi.
I dopiero po chwili do mnie dotarło: " Matko, to Mike! Ten Mike którego szukam od tygodnia! "
Czekanie na dzwonek zdawało się jeszcze bardziej męczące i nie do zniesienia. Nie mogłam dopuścić żeby znowu mi uciekł. Nie tym razem, musiałam mu podziękować, musiałam go znowu zobaczyć, usłyszeć jego głos.
Wreszcie, zadzwonił długo oczekiwany znak mojej szansy.

***
 
Cześć ;) Wyjątkowo do was piszę bo koniecznie musicie zajrzeć na jednego bloga. Jest rewelacyjny i miałabym wyrzuty sumienia gdybym was o tym nie poinformowała. Byłoby mi też miło gdybyście zostawili mi jakiś komentarz czy wam się podoba to co piszę bo czasem nachodzą mnie wątpliwości.
Pozdrawiam ;)
A oto ten niesłychany blog, zajrzyjcie koniecznie - http://kiedy-zamykam-oczy-mysle-o-tobie.blogspot.com/


poniedziałek, 19 stycznia 2015

XIV

Siedzę w tej pustej, białej przestrzeni, całkiem sama. Tak wygląda niebo? Wyobrażałam je sobie całkiem inaczej, zastępy śpiewających aniołów, złote bramy, powszechny dostatek. A może to czyściec, albo piekło. Skazana zostałam na lata samotności w tym czymś... Nie. Na pewno nie.
Widzę zielone drzwi. Wstałam i podeszłam do nich. Czy teraz się otworzą? I co za nimi jest?
Sięgam ręką i dotykam złotej klamki.
Wszystko zrobiło się czarne.
Słyszę tylko jakieś szepty. Nic nie widzę, nie wiem już gdzie jestem. Tak, ktoś do mnie mówi. Jedna osoba, głos robił się coraz bardziej wyraźny. Tylko co mi mówi?
" A...", " Al..s... ",
" Ali! " Ktoś mówi moje imię. Kto? Ktoś zza światów? Ktoś w domu? Może tylko mi się wydaje. W sumie to może być działanie uboczne tamtych tabletek.
- Ali! - słyszę tym razem bardzo wyraźnie. - Ali obudź się! - to znaczy, że jeszcze nie umarłam.
Szkoda mi osoby która mnie teraz widzi.
Ale przecież wszyscy na pewno się szybko otrząsną. Jestem nikim, teraz nawet moja przyszłość w tym miejscu została zrujnowana. Nie miałam już po co i dla kogo żyć.
- Alison... nie zostawiaj mnie...
Staram się rozpoznać głos. Do kogo należy ten żałosny głos pełen rozpaczy z mojej następującej śmierci? Lisa?
Niemożliwe, nie opuściłaby zajęć, żeby mnie szukać, nawet jeśli poznała moja złą stronę.
LISA!
Boże, a co ona sobie pomyśli jak się dowie, że popełniłam samobójstwo jak jej tata? Ona się jeszcze załamie. Załamie i to przeze mnie!
Nie mogę dopuścić żeby cierpiała z mojego powodu. Tylko co ja teraz mogę zrobić? Słodki boże...
Myśli kłębiły się w mojej głowie jak puszczone w pralce na najwyższe obroty. Teraz to chciałabym się zabić za moją głupotę.
Jak mogłam to zrobić? Mojej najlepszej i jedynej przyjaciółce?
Po policzkach chyba spływały mi łzy.
Jak to możliwe żebym czuła łzy? Nagle fala wody zalała całe moje ciało a gdzieś obok mnie szumiał odkręcony prysznic.
- Nie pozwolę ci żeby to się tak skończyło! - woda wlewała mi się do gardła.
Otworzyłam oczy. Nie zobaczyłam za dużo bo zaraz je zamknęłam.
- Dobrze. Jeszcze raz. - powtarzał mój wybawca.
Ponownie poczułam strumień płynu w moim żołądku.
Zdecydowanie nie umarłam. Oddychałam, czyjaś mocna głoś trzymała mnie w tali i za kark.
Leżałam w mojej wannie, eteryczny olejek unosił się w całym pomieszczeniu.
Brzuch i głowa bolały mnie jak po największym kacu na świecie. Chemia wyżerała mnie od środka.
Teraz dostałam w twarz.
- Otwórz oczy Ali. - chciałam posłuchać polecenia ale moje ciało na to nie pozwoliło.
Dostałam drugi raz.
- Musisz ze mną współpracować.
Z trudem uniosłam powieki na góra cztery milimetry i automatycznie zaraz je opuściłam. Jednak chciałam wiedzieć kto mnie uratował od własnej głupoty. Komu zależy na mnie tak bardzo, że nie pozwolił mi otworzyć tamtych drzwi.
Zebrałam wszystkie siły jakie pozostały w moim wyprutym od leku ciele.
Na trzy. Raz, dwa... trzy.
Otworzyłam je ostatni raz. Nade mną siedział pochylony Mike. Miał całe czerwone oczy i był blady jak płytki w łazience.
Wydawałoby się że się uśmiechnął ale nie wiem tego na sto procent. Straciłam przytomność

Siedziałam w szpitalnym pokoju. Pomalowany na niebiesko sufit gdzie nie gdzie był poklejony gumami do żucia. Na stoliku obok stało pięć wazonów z kwiatami i jeszcze jeden na podłodze. Było tam tylko jedno łóżko, jedna miała lampka. Po drugiej stronie zauważyłam stojak z podłączoną do mnie kroplówką.
Przeczesałam dłonią włosy, które na pewno nie były ostatniej czystości.
W tym momencie drzwi do pomieszczenia się otworzyły a w nich stanął wujek Stefan a za nim jakiś lekarz. Wuj uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
- Panno Honaker, muszę przyznać niezłe z pani ziółko. - powiedział niski, łyski mężczyzna wyjmując kartę zdrowia. - O mały włos i nie mielibyśmy szans na ratunek pani.
- Wiem, że źle zrobiłam. Przepraszam . - powiedziałam łapiąc się za kostki.
- Nic się nie stało skarbie. - powiedział Stefan całując mnie w czoło. - Najważniejsze, że się udało.
- Jest pan jej prawnym opiekunem więc do pana należy decyzja czy mamy umówić dla pańskiej podopiecznej wizytę u psychologa.
- Myślę, że to się więcej nie powtórzy i nie będzie takiej potrzeby. - odpowiedział i puścił do mnie oko.
- W takim razie zostało nam podpisać jeszcze kilka dokumentów i może pani wró... - drzwi ponownie się otworzyły tylko z większym pędem.
Do środka jak burza wparowali Lisa, Ella i Louis.
- Ali! - rzucili mi się na szyję.
Doktor i wujek wyszli i zostawili nas abyśmy mogli wspólnie mnie spakować i odwieść do domu, całą i zdrową.

niedziela, 18 stycznia 2015

XIII

Po leniwym weekendzie z wujkiem Stefanem i Lisą nadszedł czas aby wrócić do szkoły.
Spakowałam pośpiesznie torbę i ogarnęłam się bo była już 7.40. Nie miałam zamiaru spóźnić się na lekcję angielskiego. W moim przypadku byłoby to jak samobójstwo, " jeszcze masz czelność się spóźniać na moją lekcję?! " wyobrażałam sobie jej słowa którymi próbuje mnie ośmieszyć. O dziwo udaje jej się i znowu nikt się do mnie nie odzywa.
Otrząśnij się!
Wyszłam z domu i pobiegłam do szkoły. Zdyszana i cała czerwona stałam na korytarzu. Było jeszcze około dziesięć minut do rozpoczęcia zajęć. I tak wolałam być wcześniej i mieć pewność mojej punktualności. Idąc po schodach wszyscy się na mnie gapili. Kilka dziewczyn stojących przy kaloryferze uciekło na mój widok. Dopiero po chwili zorientowała się co jest grane. Mój najgorszy koszmar w życiu.
Cała szkoła była obklejona papierami, każda ściana, kilka wydruków było nawet na suficie. I to nie byle jakich wydruków. To były moje akta. Każde przewiniecie, picie, pyskowanie, ucieczki, w s z y s t k o...
Kręciło mi się w głowie. Czytali to uczniowie, nauczyciele nawet woźne. Oddech mi się spłycił i czułam jak brakuje mi tlenu. Chciałam uciec jak najdalej jednak nie mogłam oderwać ani jednej nogi od ziemi. Jakiś chłopak mnie szturchnął a ja upadłam na ziemię.
Zimna posadzka była chyba jedynym miejscem bez tych głupich kartek. Wstałam i zaczęłam biec. Kilka osób się śmiało ze mnie, słyszałam jak mówią coś o tym, że jestem oszustką i chyba ćpunką... Nie wiem już co się działo, po prostu biegłam przed siebie. Najkrótszą drogą do głównego wyjścia.
- Ali! - Zawołał czyjś głos za mną. Odwróciłam się gwałtownie jakbym miała ostatnią szansę na przeżycie.
Dalej stała Lisa, trzymała akta w prawej dłoni i patrzyła na mnie załzawionymi oczami. Tak jakby chciała powiedzieć " tak mi przykro, proszę nie idź ". Ale ja nie mogłam zostać.
Biegłam dalej.
- Ali!... Ali! - okrzyk robił się coraz cichszy.
Na dworze padało, ale nie wróciłam się po płaszcz do szatni. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam.
- Co jest? - ktoś złapał mnie za rękę. Mike. Patrzył mi prosto w oczy.
- Mike, puść mnie. - otworzył usta żeby coś powiedzieć ale mu nie pozwoliłam. - proszę.
Zastanawiał się przez chwilę, jednak mnie puścił, a ja zniknęłam mu z oczu.

Pobiegłam do domu. Nikogo nie było, wujek pewnie był w pracy.
Oparłam się o ścianę i zsunęłam po niej na sosnową podłogę. Łzy leciały mi jak jeszcze nigdy. Skuliłam nogi o które obijała się moja trzęsąca się broda.
Na czworaka doczołgałam się do kuchni.

Alpel

Małe pudełeczko leków o tej nazwie wypadło z szafki.
Otworzyłam opakowanie i zaczęłam przez mokre oczy czytać ulotkę.
Lek o silnym nasennym działaniu

Wydawany tylko na receptę. Dawkowanie 1 tabletka na noc.
Ostrzeżenie: W razie przedawkowania potrzebna natychmiastowa pomoc lekarza. W przeciwnym razie mogą nastąpić poważne powikłania a nawet śmierć.

Nalałam sobie wody do kubka Stefana w którym chyba rano pił kawę.
Czyli tak to ma się skończyć?
Włożyłam pierwszą tabletkę do ust i popiłam wodą. Miała gorzki smak i prawie stanęła mi w gardle.
Druga, trzecia, czwarta. Przy piątej zrobiło mi się nie dobrze słabo.
Szusta, siódma, ósma, dziewiąta...
Miałam czarno przed oczami.

- Mówiłam żebyś tego nie robiła - usłyszałam głos. - On chce żebyś się złamała. Nie możesz się poddać bez walki!
- Bez walki? Ja całe życie walczę. Mam dość! - biała przestrzeń niosła mój głos niczym echo.
mam dość, mam dość, mam dość, mam dość...
-  Masz w tej chwili podnieść tyłek i działać - krzyczała ta sama osoba.
- Nie mam już siły, przepraszam - mówiłam. - błagam wybacz mi, błagam!
Wołałam ale nikt nie odpowiadał.

XII

W tym momencie zjawiła się Lisa.
- Sorry, że przerywam wam waszą zapewne ciekawą pogawędkę ale czy mogę ci porwać Ali? - zwróciła się sztucznie do Mika.
- Jasne złotko, już znikam. - powiedział unosząc ręce w geście pokoju. - Pa Ali. - rzucił na odchodnym.
Kiedy zniknął w korytarzu, oczy koleżanki zrobiły się wielkie i wlepiały we mnie poczucie winy.
- No co?! - spytałam.
- Co ty do jasnej cho...., robisz z Mikiem Keendanem? To nie jest dobry chłopak. - mówiła wyraźnie poirytowana.
- Nie mogę się z nim kumplować? Wcale nie jest taki zły, przeprosił mnie za swoje zachowanie a ja nie będę trzymać urazy.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł ale nie mogę ci tego zabronić. Po prostu chcę dla ciebie tego co najlepsze i się martwię, rozumiesz?
Tak naprawdę nie rozumiałam, wcześniej nikogo nie interesowałam. A teraz nagle wszyscy są tacy mili.
- Rozumiem. - ostatecznie skłamałam, przytulając do siebie Lisę.
Szłyśmy razem do szatni a potem na zewnątrz. Li opowiadała mi o swojej przyjaźni z Nickiem, która twa już siedem lat!
To dużo wyjaśniało, dlaczego tak dużo czasu spędzają razem i dlaczego często ich razem spotykam.
Kiedy miałyśmy się już rozstać złapała mnie za rękę.
- Masz ochotę na babski wieczór? - uśmiechnęła się nieśmiało. - No wiesz, popcorn, lody i głupie filmy romantyczne.
- Z chęcią - zachichotałyśmy i zaczęłyśmy obgadywać wszystkie znane nam męskie tyłki.

Moje pierwsze nocowanie u kumpeli było mega super. Zrozumiałam, że wujek wcale nie był milionerem tylko tutaj wszyscy mieli takie wielkie domy. Choć pokój nadal miałam najlepszy. Ten Lisy nie był brzydki, miała ciemno brązowe ściany, foto tapetę z letnim molo w czerni i bieli, kilka plakatów z jakimś metalowo-rokowym zespołem i płaski żyrandol.
Koło dwudziestej przyjechała jej mama przynosząc nam pizzę do pokoju.
- Masz super mamę - powiedziałam z przekonaniem. - Nie mogę się doczekać poznania twojego taty.
- Niestety nie poznasz. - mina jej zrzedła i przygryzła policzki od środka. - Moi rodzice się rozwiedli dwa lata temu.
Sprawa była zdecydowanie poważna. - Przepraszam, bardzo mi przykro. Masz jakiś kontakt z tatą?
- Nie. - głośno przełknęła ślinę. - Tata trafił w domu swojej dziewczyny ale po miesiącu popełnił samobójstwo wieszając się na prześcieradle.
Okey. Zatkało mnie, kompletnie. Nie wiem jak mam postępować w takiej sytuacji. Zapadła długa niezręczna cisza która nie dawała mi spokoju.
- Wiesz, moi rodzice się mnie pozbyli. Znaczy mama i ojczym bo tata wyjechał do Europy i nawet go za bardzo nie pamiętam. - powiedziałam w końcu.
- Jak to? - Lisa otarła łzę spływającą jej po policzku i odwróciła głowę z powrotem w moim kierunku.
- Wysłali mnie do wujka bo trochę ostatnio nabroiłam. To nie jest tak, że mnie nie kochają tylko jest im lżej beze mnie.
- Co takiego zrobiłaś? Wydajesz się bardzo w porządku.
- Nikomu jeszcze tego nie mówiłam ale moja przeszłość wcale nie jest usłana różami i nie zdziwię się jeśli każesz mi wyjść jak ci o niej opowiem.
- Musimy się tego przekonać. - jej słowa wcale nie dodały mi otuchy ale miała rację. Nie mogłam przewidzieć jej reakcji przed faktem.
- Dawno, dawno temu ale nie aż tak dawno, miałam myśli samobójcze. To było zaraz po rozstaniu się moich rodziców. Jednakże poradziłam sobie z tym a nawet przyzwyczaiłam się do ojczyma, który zrujnował mi rodzinę. Wtedy poznałam chłopaka byliśmy razem i wszystko miło znowu różowy odcień. Pewnego dnia zobaczyłam go z inną dziewczyną, trzymali się za ręce, potem całowali... Załamałam się. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, było mi naprawdę ciężko. Mama przepisała mnie do innej szkoły. Tam poznałam Davida. Dilera narkotyków a także mojego najlepszego przyjaciela. Razem pakowaliśmy się w kłopoty: niszczyliśmy mienie szkoły, upijaliśmy się do nie przytomności. To dawało mi w pewnym rodzaju szczęście. Nie myślałam o rodzicach ani o tamtym dupku. Ale miarka się przebrała i musiałam się tutaj przeprowadzić. Nie chciałam więcej żyć jak menel. Postanowiłam, że tutaj zacznę nowe życie. Dobrej, obowiązkowej dziewczyny.
- Li przyglądałam mi się przez cały czas ale nic nie mówiła.
- Udało ci się. Nigdy bym nie pomyślała, że aż tak byłaś zła. Ale cieszę się, że się zmieniłaś. - uśmiechnęła się i podała mi szklankę z colą. - Nie mam zamiaru cię wyprosić Ali. Jesteś moją najlepszą kumpelą, dawno nie miałam koleżanki. I wcale mnie nie obchodzi twoja dawna historia. Liczysz się ty. Prawdziwa ty.

Lisa była najlepsza. Nigdy nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej przyjaciółki. Okazała mi wsparcie i zrozumienie. Cieszyłam się też, że wiedziała o mnie więcej niż pozostali.
Liczę się ja. Ta prawdziwa.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

XI

- Dzwoniła twoja nauczycielka języka angielskiego. - tymi właśnie słowami przywitał mnie wujek kiedy tylko weszłam do domu. - powiedziała, że prowadziłaś z nią dyskusję podczas zajęć po czym opuściłaś budynek szkoły.
- Tak, to prawda. - powiedziałam zdejmując buty. - Ale chciałam tylko wyrazić swoje zdanie. Nie miałam zamiaru jej ubliżać.
Stefan wypuścił powietrze z ust i się uśmiechnął.
- Wierzę ci, że nie miałaś złych intencji. Następnym razem tylko proszę nie uciekaj bo będziemy mieli kłopoty, a teraz choć bo obiad stygnie.
Z każdym dniem lubiłam tego człowieka coraz bardziej. Jako chyba jedyny rozmawiał ze mną normalnie, na równym poziomie. Użył słów " wierzę ci " i " będzieMY mieli kłopoty ". Tym bardziej zastanawiało mnie dlaczego w moim pokręconym śnie się na mnie rzucił.
Długo myślałam tego dnia o tym co usłyszałam podczas drzemki. Jak byłam młodsza, rzeczywiście miałam myśli samobójcze. Rodzice się wtedy rozwiedli, nowego partnera mamy nie polubiłam choć kazano mi do niego mówić " tato ". Niedługo później nastąpiła sprawa z Kevinem. Wtedy to już całkiem nie miałam ochoty żyć. Miałam nawet plan. Poległa na tym, że jeżeli stanie się jeszcze choć jedna tragedia to pójdę na most Tereu i z niego skoczę.
Nie był to taki zwykły most, pod nim ciągnęła się cztero pasmowa autostrada. Gdybym się z niego rzuciła szans na przeżycie nie byłoby żadnych.
Ale od kiedy poznałam Davida, życie stało się trochę mniej skomplikowane. Będąc wiecznie na haju i alkoholu świat wydaje się piękniejszy.
Teraz szczególnie nic się nie działo. A nawet mogłabym powiedzieć, że robi się coraz lepiej. Mam nowych znajomych, chodzę do jednej z najlepszych szkół, mam fajnego wuja i naprawdę mi się to podoba.
Stąd moje zdziwienie dotyczące snu.
Nie będę się nim martwić na zapas, pomyślałam i poszłam spać.

Następnego dnia nikt już nie wspominał mojego ostatniego występu.
- Hej - przywitał się ze mną Nike.
- Hej. - odpowiedziałam choć nadal było mi głupio za to co wczoraj powiedziałam. - Przepraszam za wczoraj. Trzeba było cię posłuchać.
- Trzeba było. - puścił do mnie oczko i żartobliwie szturchnął w brzuch. - Ale masz nauczkę młoda.
Kamień spadł mi z serca słysząc jego normalny ton głosu. Pięknego głosu.

Na lekcji informatyki mieliśmy przygotować kartki z zaproszeniami na tegoroczny bal noworoczny.
- Pssst - odchyliłam się na krześle do Lisy. - Co to jest ten bal noworoczny?
- Nic specjalnego. Jedyna dyskoteka w ciągu całego roku, szkoła ma tak wysoki poziom, że wolą nazywać to balem.
Prace na komputerze nigdy nie sprawiały mi większego problemu. Nagle obok mnie usiadł Mike.
- Mam zepsutego laptopa, więc miałem nadzieję, że możemy pracować razem. - powiedział i wyciągnął z plecaka pudełko z drugim śniadaniem.
- Pewnie. - rzuciłam nie wykazując większego zainteresowanie.
Jadł przy mnie tą pysznie wyglądającą kanapkę z sałatą, szynką i serem. Na początku próbowałam zignorować fakt że koszmarnie burczało mi w brzuchu ale uległam czując ten boski zapach.
- Kto ci wgl pozwolił jeść przy mnie? - zapytałam z irytacją. Mike natomiast przestał jeść.
- Mam jeszcze batona, chcesz? - uśmiechnął się promiennie.
Spojrzałam na niego podejrzliwie. - Jakiego batona? - wskazał ręką na pudełko w którym leżał czekoladowy batonik.
Oblizałam usta na samą myśl jedzenia czekolady.
- Na pół? - podał mi go wracając do swojej kanapki.
Praca poszła szybko, bo ten konkretny program miałam w małym paluszku.
- Chcesz herbatki? - zapytał rozbawionym głosem Mike, wyciągając z plecaka termos.
- Nie wierzę nosisz do szkoły termos z herbatą? - śmiałam się jak małe dziecko.
Teraz obydwoje płakaliśmy z rozbawienia i piliśmy ciepły trunek.
- Wiesz ja mam dość daleko od szkoły więc wolę zabrać ze sobą trochę jedzenia. - powiedział tym razem już na poważnie.
- A to w takim razie gdzie mieszkasz?
- Na samym wylocie z miasta, na wsi w sumie.
Gadaliśmy jeszcze przez chwilę ale pani zaczęła nam zwracać uwagę, że jesteśmy za głośno.
Nie mogłam już mówić, że go nie lubię. Wręcz przeciwnie wydawał mi się fajny, fajniejszy od większości kolegów z klasy.
Po dzwonku gdy wszyscy już się zbierali, zorientowałam się że zjadłam całego batona.
- Osz ty! I nawet się nie podzieliłaś? - zaczął gulgotać mnie po brzuchu. Piszczałam jak zabawka dla psa kiedy się ją naciśnie. Znowu się śmialiśmy ale tym razem już po skończonej lekcji.

sobota, 10 stycznia 2015

X

Nie poszłam do domu. Miałam taki zamiar ale w połowie drogi uznałam, że głupio zrobiłam nie biorąc pomocy Nicka. Zachowałam się jak typowa ja, a przecież miałam nie być sobą! Usiadłam w parku prowadzącym do miejscy spotkania mojej klasy. Chciałam usiąść na ławce ale była cała mokra, listopadowe deszczyki wcale nie są takie fajne jak się wydają. Tylko w filmach są w nich romantyczne sceny pocałunku. Kto tak naprawdę chciałby całować się w zimnym deszczu, kiedy cała się trzęsiesz bo wiatr dostał ci się pod ubranie? Takie rzeczy tylko w Hollywood.
Nie wiedziałam co mam właściwie ze sobą zrobić, czułam się pusta. Nicość ogarnęła moje ciało. Tak jakbym nie istniała, jakbym nie miała duszy. Wszystko co zrobiła, powiedziałam wydawało mi się kompletnie bez sensu. Po co żyjesz?!
Zadawałam sobie pytania wchodząc nogą w kałużę. Czemu w tych filmach nie opisują takiego stanu jak mój? Pewnie tylko ja mam jakiś problem, którego inni nie rozumieją.
Nim się spostrzegłam byłam już w naszej kryjówce. Przewróciłam się na kanapę i wypuściłam ciężko powietrze.
Ustawiłam sobie budzik w telefonie żebym wyszła zanim reszta się tutaj zjawi.
Momentalnie zasnęłam.

- Co robisz? - zapytał czyjś cichy głos.
Odwróciłam się, wszędzie jednak było biało. Biała poświata nic więcej.
- Dlaczego o tym myślisz? - usłyszałam ponownie pytanie. - Proszę.
- O czym myślę? - błądziłam wzrokiem chcąc ujrzeć skąd dobiega głos.
Gdzieś w dali zauważyłam małą zieloną kropeczkę. Głos się nie odzywał więc postanowiłam iść i zobaczyć co kryje się dalej. Były to drzwi. Zielone, takie jak w sklepach meblowych.
Szarpnęłam za klamkę ale nie mogłam wejść.
- Żeby je otworzyć potrzebujesz klucza.
Obok mnie pojawił się mężczyzna. I to nie zwykły mężczyzna tylko dokładnie mój wujek Stefan.
Patrzył na mnie spokojnie.
- Dokąd prowadzą?
Uśmiechnął się. - Od szczęścia, za nimi kryją się rzeczy o jakich sobie nawet nie śniłaś, wieczny odpoczynek, radość, zdrowie, dobro. Wszystko. Ale nie można zobaczyć tego bez poświęcenia czegoś.
Dotknęłam złotej klamki.
- Jeśli przejdę przez te drzwi wszyscy będą mnie akceptować i rozumieć? Znajdę kogoś kto da mi poczuć się prawdziwą?
- Oczywiście.
Przygryzłam usta myśląc jak dostać się do klucza.
- Jak mogłabym otrzymać od ciebie klucz? - zapytałam.
- Są na ziemi osoby które cię kochają. Żeby dostać się do raju musisz sprawić by przestały o tobie myśleć. - spochmurniał, a jego głos zrobił się poważniejszy.
- Ktoś mnie kocha? Co zrobić by o mnie zapomnieli?
długo nic nie odpowiadał, schylił głowę, że ledwo widziałam jego twarz. W końcu się wyprostował i rzekł:
- Możesz umrzeć.
Zrobiłam krok do tyłu. Wujek rzucił się na mnie, przykładając ręce do mojej szyi. Brakowało mi tchu. Wtedy wszystko znikło.
- Dlaczego o tym myślisz? - kobiecy głos, jeszcze zabrzmiał ponownie.
- Ale o czym? O czym myślę?! - wykrzyczałam powoli wstając.
- O śmierci.

- Aaa! - otworzyłam oczy z przerażenia. To był tylko sen, to tylko mi się śniło.
- Przepraszam musiałem cię obudzić, zaczęłaś krzyczeć. - gwałtownie przekręciłam głowę w prawo. Na krześle siedział Mike. Zapomniałam na chwilę o dziwnej drzemce i spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Co ty tutaj robisz?
- Mógłbym się ciebie spytać o to samo, ale chyba znam odpowiedź. - uśmiechnął się w moim kierunku.
- W takim razie. ja już pójdę. - wstałam szybko i włożyłam szary, wełniany płaszcz.
- Przepraszam - nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
Czy Mike właśnie mnie przeprosił? PRZEPROSIŁ?
- Nie chciałem sugerować ci, że nie pasujesz do naszej szkoły. Myślałem, że jesteś taka jak Lucy. Że nie masz nic w głowie poza zakupami. Ale myliłem się. Naprawdę przepraszam. - miał piękne oczy, teraz kiedy nie patrzył na mnie wściekłym ani poirytowanym wzrokiem, mogłabym nawet powiedzieć, że jest przystojny. - Byłaś dzisiaj rewelacyjna.
- Rewelacyjna? Ośmieszyłam się tylko. A co do przeprosin, to luz, masz nauczkę na przyszłość. - nie chciałam być na niego zła, bądź co bądź mnie przeprosił. A rzadko się to zdarza.
Zabrałam torbę i  telefon. Ruszyłam w stronę wyjścia, bo za niecałe dziesięć minut mieli być tu już wszyscy.
Na dworze znowu lało, zarzuciłam kaptur od bluzy i kuliłam się chcąc się trochę ogrzać.
- Hej! - z okna wychylił się Mike. - Też uważam, że są lepsze książki i wiersze.

wtorek, 6 stycznia 2015

IX

Przyjemną ciszę w moim pokoju zagłuszył dźwięk budzika. Nie dało rady ukryć była już siódma.
Zwlekłam się z łóżka ostatnimi siłami jakie we mnie pozostały. Ubrałam się i umyłam twarz. Patrząc w lustro zauważyłam jak bardzo mam opuchnięte oczy. Nic dziwnego przecież płakałam.
Nałożyłam jasny korektor, tusz do rzęs i błyszczyk. Nie wiele lepiej ale przynajmniej już nie tragicznie. Noga niezmiernie mnie bolała więc posmarowałam świeże rany kremem i zakleiłam całość plastrem. Teraz byłam gotowa by wyjść.
Ruszyłam do szkoły bez śniadania. Jakoś nie miałam apetytu. Stwierdziłam że jestem głupia, jak mogłam nie spać całą noc tylko i wyłącznie przez jakiegoś debila, dzisiaj normalny dzień w szkole a ja czuję że zamykają mi się oczy.
W słuchawkach leciała rokowa muzyka która co jakiś czas mnie budziła.
Zauważyłam kilka znajomych mi twarzy które także kierowały się do budynku szkoły w LA.
- Hej! - odwróciłam się. Za mną stała Lisa i Nick.
- Hej wam. - odpowiedziałam z trudem otwierając usta.
- Chcieliśmy cię przeprosić za tą akcję wczoraj. Nie wiedzieliśmy, że zna naszą miejscówkę. - powiedział Nick głosem przypominającym zbitego szczeniaka.
Nawet nie byłam na nich zła, to przecież nie była ich wina. Weszliśmy razem do środka, większość klasy już czekała na dzwonek.
Odburknęłabym pewnie na te szepty dotyczące wczorajszego popołudnia ale byłam zbyt zmęczona żeby się nimi przejmować.
Na parapecie siedział Mike ze słuchawkami w uszach. Nawet nie wiedział kiedy przyszłam, może liczył że się wystraszyłam i dzisiaj mnie nie będzie.
To przynajmniej mówiły jego oczy kiedy na lekcji fizyki usłyszał mój głos.
Dzień dłużył się niemiłosiernie. Z każdą godziną myślałam tylko o łóżku i gorącej herbacie które czekały na mnie u wujka.
- panno Honaker! - wyrwałam się z zamyśleń.
- Tak? - wyprostowałam się w ławce oczekując na pytanie.
- Czy opowiesz nam jakimi kierunkami filozoficznymi kierował się Szekspir pisząc " Romeo i Julię ". Możesz zacytować -. - nauczycielka angielskiego, jednego z moich mniej znienawidzonych przedmiotów była straszna. Jej głowa pokrywała się biało czarnymi włosami, które na pewno nie były naturalne, na jej brodzie rosła zauważalna dla mojego oka broda, już nie mówiąc o jej masie.
- Niestety ale nie wiem. - skrzywiła się jeszcze bardziej niż zwykle.
- A to wielka szkoda. Nie omawiałaś tego w dawnej szkole? - chyba musiałam postawić na szczerość, w innym wypadku wkręcę się w niezłe kłamstwo.
- Owszem, omawialiśmy to w Chicago, ale ja osobiście tego nie przeczytałam. - wszystkie głowy patrzyły teraz na mnie z niedowierzaniem. - I to nie dlatego, że byłam chora lecz po prostu nie mam czasu czytać takich bzdur.
- BZDUR?! - krzyknęłam Stelewich, wstając z miejsca. - Jakim prawem wypowiadasz się o tak wybitnym poecie?
- Ona na pewno nie miała tego na myśli... - przerwał jej Nick.
Patrzyłam na niego pół dziękującym spojrzeniem, pół karcącym go za podważanie mojego zdania.
- Próbowała pani kiedyś przeczytać coś innego autora niż tych którzy są w zakresie szkolnictwa? Jest naprawdę wiele książek, tomików poezji które mają więcej do przekazania niż to.- pokazałam na trzymaną przez nią lekturę.
Jej usta zrobiły się wąskie. Podeszła do drzwi, otwierając je na oścież.
- Proszę żebyś opuściła moją klasę Ali. - powiedziała już spokojnym głosem.
Spakowałam rzeczy do torby i zrobiłam co mi kazała. Do dzwonka pozostało dziesięć minut więc odnalazłam następną klasę i pod nią usiadłam.
Niedługo później ludzie zaczęli się schodzić gromiąc mnie złośliwymi uśmieszkami.
Lisa widocznie chciała mi coś powiedzieć ale ubiegł ją Nick.
- Co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz od tak kłócić się z nauczycielem! - cały poczerwieniał - Dlaczego nie skorzystałaś z mojej pomocy?
- Bo jej nie chciałam. - odpowiedziałam patrząc na jego piękną twarz. - Przepraszam ale nie mogłam skłamać, powiedziałam to co uważam za słuszne i nikt nie może mnie za to winić.
Nikt mnie nie rozumiał, nawet nowi znajomi. David też mnie nie rozumiał ale umiał słuchać. Zarzuciłam torbę na ramie i zanim ktokolwiek się zorientował wyszłam z budynku szkoły.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

VIII

- Urządzacie imprezę beze mnie? - rozniósł się znajomy głos a do budynku pewnym krokiem wszedł Mike.
Automatycznie z miejsca poderwał się Nick i posłał mu lodowate spojrzenie.
- Nie jesteś tu mile widziany - warknął. - Skąd wiesz o naszej nowej miejscówce?
Te słowa widocznie go rozbawiły bo tylko prychnął śmiechem i usiadł obok jednej z koleżanek Lucy.
- Wiedziałem, że znajdę was w jakiejś obskurnej budzie - rozejrzał się w około. - ale proszę, spodziewałem się czegoś choć trochę lepszego...
Pewnie by kontynuował swoją wypowiedź gdyby nie dostrzegł mnie, skuloną między
Louisem a ścianą. Modliłam się żeby tu nie przyszedł, nie miałam ochoty toczyć z nim żadnych rozmów.
Teraz stał i przyglądał mi się. Nie umiem stwierdzić jaki miał wyraz twarzy, trochę zły, trochę obojętny, może smutny.
- Nie wiem jak wy, - odezwała się Ella - ale ja się zmywam.
Strzepnęła ramię Mika i razem z większością wyszła na zewnątrz. Teraz zostałam sama na kanapie z Lisą a przede mną stał Nick. Widziałam jak jego mięśnie pracują pod koszulką.
Moja koleżanka złapała go za ramię.
- Myślę, że ja też już powinnam wracać. Idziecie ze mną? - odwróciła się do mnie z przepraszającą miną.
- Ja chyba jeszcze chwilę zostanę. - nie miałam na to ochoty ale ucieczka z tej sytuacji byłaby tchórzostwem.
Chyba zdziwiłam tym nie tylko siebie. Teraz wszyscy się na mnie gapili jakby nie wierzyli własnym uszom.
- Na pewno? - spytał łagodnym głosem Nick.
Za wszelką cenę chciałam powiedzieć 'nie'
- Jasne. - ale jestem głupia. Nie było już odwrotu. Wszyscy wyszli, zostałam ja i chłopak którego próbowałam unikać od pierwszego spotkania. Jak na razie słabo mi to wyszło.
Ponownie usiadł na kanapie, tym razem zajmując miejsce obok mnie.
- Więc Ali słyszałem, że się tutaj przeprowadziłaś kilka dni temu. - odezwał się po dłuższym milczeniu.
- To dobrze słyszałeś. - starałam się być miła, choć usłyszałam gorzki smak w ustach przy wypowiadaniu tego zdania.
Przypatrywał mi się znów, ale nie dawał się zbyć.
- Dlaczego? Do naszej szkoły chodzą uczniowie niezwykle inteligentni albo uzdolnieni w zakresie poezji i muzyki. Co więc ty u nas robisz?
Czy on właśnie zasugerował mi że jestem tempa i nie mam prawa być super dzieckiem z przyszłością? Z każdą chwilą działał mi na nerwy jeszcze bardziej, aż czułam ciepło mojej krwi gdy krążyła w żyłach.
- Co sugerujesz?
- Nie obraź się ale nie wyglądasz na tutejszą dziewczynę. - odpowiedział.
No dobra starałam się ale chłopak mocno przeginał.
- To twoim zdaniem kim jestem? - zapytałam z drżącymi rękoma.
- Musisz mieć jakieś wpływy skoro się tutaj dostałaś. Albo kasy jak lodu, dziewczyny takie jak ty.. - wystarczy. Wstałam.
- Takie dziewczyny jak ja? Wypowiadasz się na mój temat nie mając pojęci kim jestem, skąd jestem i jaka jestem. A już na pewno nie pozwolę ci mówić że nie mogłam się tutaj dostać tak jak każdy. Uświadom sobie, że na nikim nie robisz wrażenia tym zachowaniem. - wybuchłam, każde słowo było przepełnione złością.
Sięgnęłam po torebkę i szybkim ruchem wyszłam.
- Ali! - krzyknął za mną Mike.
Ale nie obchodziło mnie to. Podążałam prostą drogą domu.

 Już w domu zapytałam się wuja Stefana jak dostałam się do tutejszej szkoły.
Odpowiedział spokojnie, że nie dostarczył moich starych akt do szkoły ( w których można było znaleźć jedynie dwóje i piątkę z fizyki. ) dyrektorka zgodziła się mnie przyjąć ponieważ zapewnił ją że będę dobrą uczennicą.
Cieszyłam się z tego co powiedział, naprawdę chciałam zacząć wszystko od nowa, bez przeszłości. Udowodnię, że jestem dobra i zasługuję na to by się tutaj uczyć.
Po odrobieniu wszystkich lekcji poszłam wziąć prysznic. Kiedy weszłam powrotem do mojego nieziemskiego pokoju zauważyłam wyraźną sylwetkę jakiejś postaci za oknem, dokładnie przed moim balkonem. Lecz kiedy podbiegłam, żeby zobaczyć kto mnie podgląda ta osoba zniknęła. Tym razem na pewno mi się nie wydawało, ktoś tam stał, widziałam.
- Stefan? - zeszłam do salonu.
- Tak kochanie? - wyszedł powolnym krokiem z kuchni.
- Ktoś stał w twoim ogrodzie, przed moim balkonem i wydaje mi się, że mnie podglądał.
Mina wyraźnie mu zrzedła i zrobił się purpurowy. Zawiązał brązowy szlafrok i jak stał w swoich domowych kapciach tak w nich wybiegł. Zorientowałam się, że chyba nie ucieszyłam go tą wiadomością. Oparłam się o marmurowy blat w kuchni i postanowiłam poczekać na wujka.
Po dziesięciu minutach wrócił i wyglądał już lepiej.
- Myślę, że to któryś z twoich nowych kolegów. Obecnie nikogo nie ma i nie sądzę, żeby to się więcej powtórzyło. - przytulił mnie i zasiadł przed telewizorem jak gdyby nigdy nic.
Dawno nikt mnie nie przytulał, zdążyłam już zapomnieć jakie to miłe uczucie.
Wtedy sobie przypomniałam... Jak film przebiegły mi przed oczami wszystkie wydarzenia które kiedyś miały miejsce w moim sercu.
Kavin.
Słyszałam tylko to imię. Zły same zaczęły spływać mi po policzku. Wiedziałam jednak co muszę zrobić.
Z nocnej szafki wyciągnęłam różową pozytywkę.
W środku znajdowały się różne rzeczy, bransoletka którą dostałam na piąte urodziny, list od Davida z szóstej klasy i kilka innych pamiątek.
Wreszcie na samym dnie był czarny woreczek a w nim czerwone pudełko. Ostrożnie je otworzyłam a na pościel wypadła moja stara dobra żyletka.
Znowu to zrobiłam, nie było innego wyjścia.

sobota, 3 stycznia 2015

VII

Wyszłam z tej sali jak najszybciej mogłam, udało mi się nawet walnąć się w nogę o framugę drzwi. Na korytarzu emocje mi trochę puściły, poczułam zimne, świeże powietrze i spokojnie skierowałam się w stronę sali od matematyki.
Nie dane mi było jednak do niej spokojnie dotrzeć, kilka minut później przede mną stanęła jakaś dziewczyna. Była ładna, miała czarne, kręcone włosy do ramion i idealną pupę. Na jej twarzy widać było wyraźny grymas.
- Słuchaj wiem, że jesteś nowa ale odwal się od Nicka. Jeszcze raz go dotkniesz to obetnę ci ręce. - powiedziała ostrym tonem i odwróciła się napięcie.
Trochę mnie zamurowało, ale znowu pojawiła się jakaś laska.
- Lucy Bennett, najpopularniejsza dziewczyna w szkole i zakochana na zabój w panu Stevard. Ale spokojnie on nic do niej nie czuje. - kontynuowała. - A właśnie co do Nicka to dobra robota koleżanko, najlepsza partia w Los Angeles. - pobłażliwie szturchnęła mnie w brzuch.
Złość mi minęła i z powrotem widniał u mnie uśmiech.
- Dzięki - powiedziałam. - Jestem Ali - wyciągnęłam w jej kierunku rękę.
- Jestem Lisa. - odwzajemniła przywitanie. - W sumie to mam na imię Barbie, ale proszę cię czy to imię do mnie pasuje? - spytała z sarkazmem w głosie.
Rzeczywiście, w niczym nie przypominała plastikowej lalki. Miała brązowe włosy spięte w luźny kok i naturalnie piękną cerę. Na dodatek była niska, na szczęście bo nareszcie miałam kogoś mojego wzrostu.
- Ha ha masz rację. Ale dlaczego Lisa?
- Bo mam na nazwisko Liselia. - razem wybuchłyśmy śmiechem. A za chwilę usłyszałyśmy dzwonek. - Więc, Ali mam nadzieję, że jesteś dobra z matmy.
Poprawiłam torbę i ruszyłam z nową koleżanką do klasy.
Reszta lekcji minęła spokojnie, siedziałam z nową koleżanką, a pan Keendan odpuścił sobie ściganie mnie na korytarzu.
Kiedy dzień w nowej szkole dobiegł końca znowu u mego boku pojawili się Nick i Lisa.
- Prawie zawsze po szkole nasza klasa spotyka się w parku w opuszczonej fabryce, idziesz z nami? - zaproponował Nick.
Trochę wystraszyła mnie myśl o spędzaniu czasu w opuszczonym budynku, na filmach to nigdy nie kończy się dobrze.
- Jasne. - rzuciłam, przecież miałam się pokazać od najlepszej strony, strach nie wchodzi w grę.
Za chwilę dołączyła się do nas pozostała część klasy. Zdążyłam się już zorientować kto, kim jest.
Od brzegu z prawej strony szła wysoka, koścista dziewczyna. Była naprawdę wysoka, wyższa od kilku chłopaków. Udawała gwiazdę i chyba była jedna z koleżanek Lucy, to Katrina Sttol.
Obok niej na bank jej przyjaciółka - Ella Adair, klasyczna plastikowa laleczka. Różowy błyszczyk do ust z drobinkami brokatu, jesienne buty na koturnie i charakterystyczny dziubek. Trzymała za rękę jak można by się domyślać Lu która cały czas patrząc na Nicka nerwowo poprawiała włosy.
Park rzeczywiście był bardzo blisko szkoły a nieco za nim mieściła się słynna fabryka.
Grube mury z czerwonej cegły gdzie, nie gdzie były pokryte mchem i śmierdziało tam stęchlizną.
- No widzę że nowa już się klimatyzuje. - rzucił Louis z wnętrza budowli.
- Nie nowa, tylko Ali - uśmiechnęłam się sarkastycznie.
W środku stały dwie kanapy, stolik a na ścianach były porozwieszane lampki choinkowe. Było nawet przytulnie.
 Wszyscy zajęli swoje stałe miejsca, club plastików na jednej kanapie, chłopaki na drugiej a reszta poszła na zewnątrz zapalić fajki.
- Chodź do nas. Jest wolne miejsce - przybył z odsieczą Nick.
Chętnie się przysiadłam czując zazdrosne i pełne nienawiści spojrzenia.
Było miło i przyjemnie ale do czasu...